poniedziałek, 6 lipca 2009

Breakdance Project Uganda

Szczerze? Pomyślałam sobie, że takie małe dzieciaki niewiele jeszcze potrafią. Najpierw poszłam na spotkanie z Abramzem, który je tu przywiózł. Mówił o pracy z dziećmi, które mają za sobą fatalne doświadczenia. O partyzantach i dzieciach-żołnierzach, gwałtach. O wojnie, która ciągnie się od lat i o tym, że nie wie, jak temu wszystkiemu zapobiec. Ale znalazł coś, co łączy dzieci ze zwaśnionych plemion. Dla niego hip-hop to nie panowie w złotych rolexach i półnagie panie z teledysków. To spotkanie i szansa na przeżycie czegoś wspólnego. Także szansa na życie. Bo breakdance i hip-hop to uniwersalny język, który nie prowokuje sąsiada.

Na Rynku zobaczyłam jak bardzo się myliłam. Te dzieciaki są niesamowite! Najmłodsza Ester ma tylko 10 lat. Widać było, że to oczko w głowie o parę lat tylko starszych chłopców. Wybaczcie, ale breakdensiarze z naszego podwórka mogliby się od nich uczyć wszystkiego. To rasowi tancerze!

Tuż po występie okazało się, że na widowni są też mnisi, artyści z Kerali, dzieci z Nepalu... To wszystko pod pręgierzem. Jakiś pan z Kalifornii krzyczy do mnie, że to awesome, awesome, a ja mu, że to Wrocław.



















Brak komentarzy:

Prześlij komentarz