wtorek, 30 czerwca 2009

Granice

Świat bez granic. Banalne marzenie. Nasze. Ich. Chyba Brave staje się przykładem na to, jak trudno pokonać barierę komunikacji, biurokracji. Najegzotyczniejsi artyści podróżują po świecie. Ci spoza mainstreamu, nieoficjalni, nieznani, nie przekraczają granic swoich wiosek, pustyń, równin. Nie nagrywają płyt. Nie jeżdżą w trasy. Nie dostają wiz. Może nikt nie wierzy, że gdzieś w dalekiej Polsce ktoś w ogóle usłyszał słowo „ahellil’, „imzad”. Otóż słyszał i nawet kupił bilet na występ plemienia Zenete i Tuaregów. Słyszał i poświęcil parę miesiecy, żeby ich przyjazd był możliwy. Nie tym razem. Gdyby cześcią festiwalu uczynić opowieści o tym, ile manewrów wykonano w celu pokonania jednej granicy, nie skończylibyśmy do jesieni. A gdyby jeszcze opowiedzieć o granicach mentalnych, jakie przy okazji trzeba przeskoczyć...

Na stronie festiwalu Matylda zamieściła informacje o artystach, którzy przyjazdą zamiast grup z Algierii. Nie trzeba ich dodatkowo zachwalać – Andreas Andreas Vollenweider i Toumani Diabate to wielcy wirtuozi. Sprawdźcie!

Przywiązałam się do myślenia o wszystkich tych, których staraliśmy się opisać w katalogu. Czuję jakby ktoś wyrwał z niego parę kartek. Lekkim ruchem.

poniedziałek, 29 czerwca 2009

Wczoraj przyleciały dzieci z Nepalu! Dziś z Ugandy! Strasznie zmęczone i niewyspane. Nepalczycy wciąż przestawiają się na inny czas, zasnęli na podłodze w sali teatru. Ugandyjczycy dopiero dziś odeśpią długi lot z Kampali do Etiopii, stamtąd do Frankfurtu, dalej do Berlina i przejazd do Wrocławia. Nawet na tym ostatnim odcinku szczypały się, żeby nie zasnąć „bo wszystko takie piękne za oknem!”.

Rano dzieciaki z Nepalu razem z Leą Wyler, założycielką ROKPY i czteroosobowa grupa polskich dzieci spotkały się w Autorskich Liceach Artystycznych. Dziewczynki z Polski nie znają angielskiego więc Grzesiek razem z Kają i Jackiem, który będzie uczył je technik cyrkowych, pokazywali całej grupie jak porozumiewać się za pomocą gestów. „Jestem głodny” albo „masz krzaczaste brwi (to do Grześka) – takie były pierwsze zdania brave kids. Zaczęliśmy więc ze sobą rozmawiać!

Po południu dojechały dzieciaki z Ugandy. Czekaliśmy z nimi na przyjazd rodzin. Wszyscy po raz pierwszy lecieli samolotem! Zachwycali się placem Nowy Targ, ale próbowałam ich przekonać, że wiele piękniejszych rzeczy jeszcze przed nimi. Na hasło „aquapark” zaświeciły im się oczy!

Jutro pierwsza wspólna próba. A potem kolejne i tak aż do finału, kiedy wszyscy razem wystąpią na scenie. Zanim jednak do tego dojdzie – aquapark, występ dla dzieci z hospicjum, zoo... wiele pięknych chwil. Pierwsza już za nami – Brave Kids przestało być tylko marzeniem.















piątek, 26 czerwca 2009

Ve.

Chciałabym, żebyście poznali sprawców Brave. Nie wiem czy oni tego chcą, ale chyba nie mają wyjścia.



Weronika. Ma szerokie kontakty. Z artystami. „Ja mam w odbiorczej 1698 maili plus w drugiej 731” - cytuję. Jej praca to „nieprzerwany strumień korespondencyjny”. Żeby go okiełznać opracowała skomplikowany system memoryzujący, na zdjęciu prezentuję jedynie jego wycinek ze względu na ochronę praw autorskich.



Weronika jest chyba świadoma tego, że jak już wszyscy się zjadą do Wrocławia to będą pytać o Veronique albo Veronicę bo to był ich pierwszy i czasem jedyny kontakt z Brave. A może nie jest?

czwartek, 25 czerwca 2009

Brave Kids c.d.

Nastka z ekipą przez ponad pół roku walczyła o dzieciaki. Chyba nikt przez moment nie wątpił, że się uda. Ale przegraliśmy – Ruanda nie przyjedzie, Nepal będzie w okrojonym składzie, Uganda przyjedzie później, jeden z chłopców zginął w bójce ulicznej...

Nastka napisała dziś: cholernie trudny jest ten projekt. Ale linijkę wyżej napisała, że postaramy się o Ruandę w przyszłym roku.

Brave Kids to projekt przepełniony nadzieją i optymizmem. Harmonogram pobytu dzieciaków jest wypełniony na maksa: występy, aquapark, zwiedzanie. Znalazły się fantastyczne rodziny, które chcą je ugościć, sponsorzy, którzy zapewniają te wszystkie atrakcje. Festiwal wkracza na nową ścieżkę, realnej pomocy, przekraczania granic. Ale nie wszyscy nią podążą.

Pisaliśmy o koszmarze, z jakich te dzieciaki się wydostały, o biedzie na ulicy, wojnie i głodzie. Ale czy ktoś wyobraża sobie naprawdę ten koszmar? Chyba nie jesteśmy w stanie. Koszmar wizowo-paszportowy jest jednak na tyle odczuwalny, żeby poczuć w jakim świecie żyjemy. W świecie, który nie nadąża.

Trudno uwierzyć w sens takiego projektu, jeśli ma się do dyspozycji statystyki, jakąś politykę i ścisłe wytyczne. Te dzieci tak, tamte nie. Te są z niewłaściwego kraju, te mogą nie wrócić, z tymi może być problem. Jeden podpis. Wiele rozczarowanych twarzy.

Za rok nie będzie już takiej "sprzyjającej", okrągłej rocznicy ludobójstwa i tym, którzy mają coś do powiedzenia w tej sprawie, nie będzie tak łatwo udawać, jak bardzo dbają o losy młodych Afrykańczyków.

środa, 24 czerwca 2009

Very brave kids

Próbuję wyobrazić sobie coś takiego: urodziłam się w Nepalu, mam 12 lat. Nie mam rodziców ani nikogo bliskiego, mieszkam w sierocińcu. Musimy tu sobie pomagać więc opiekuję się młodszymi dzieciakami. Dajemy radę. Albo: pochodzę z Ugandy, kraju o wielu plemionach i językach. Przez wiele lat toczyła się tu wojna i nadal łatwo wywołać konflikt. Uczę się tańczyć breakdance, bo tylko to nikomu nie przeszkadza. Jak już będę dobrze tańczyć, zostanę B-girl i będę uczyć innych. I jeszcze tak: mieszkam w Ruandzie. Nie pamiętam rodziców, bo zabito ich 15 lat temu w strasznej wojnie. Teraz jest inaczej. Mamy zespół, w którym śpiewamy i tańczymy, wszyscy się przyjaźnimy, choć nie zawsze tak było. Próbuję wyobrazić sobie, że mogę pojechać do Polski, tak strasznie daleko, po to żeby pokazać jak tańczę i śpiewam i żeby poznać inne dzieciaki. Czeka tam na mnie polska rodzina! Będziemy występować dla chorych dzieci, będziemy zwiedzać miasto i zagramy na prawdziwej, dużej scenie. Mnóstwo ludzi przyjdzie nas zobaczyć.

No cóż. Bardzo wierzę, że to się uda. Że wszystkie dzieciaki bez wyjątku dostaną wizy i paszporty i nikt nie będzie piętrzył trudności...

PS

Mówi, że jest tez złośliwy. Widać.

wtorek, 23 czerwca 2009

Oto Marek

Zajmuje się programem Brave i koordynuje 134456783 rzeczy. Od dwóch lat. Robi to świetnie choć czasami wspomaga się żeń-szeniem.



O Marku tylko dobre rzeczy mogę napisać. Uprzejmy, wyrozumiały, pracowity, dokładny, miły, pomocny. I kiedy tylko nie wpadnę do biura – on tam jest (nie wiem jak nazwać tę cechę?). Podmiot liryczny tej fotografii wygląda jednak tak, jakby go coś trapiło. Czyżby był o krok od wywołania jakiegoś napięcia dyplomatycznego? Marku, kto jak kto, ale Ty nie jesteś do tego zdolny. I nie zamartwiaj się tak bardzo – nawet panafrykański festiwal sztuki ludowej nam Ciebie zazdrości.


حظ سعيد czyli powodzenia!

poniedziałek, 22 czerwca 2009

Katalog

Już jest! Pachnie jeszcze drukarnią, ale niedługo naciągnie bardziej mistycznego zapachu. Trzeba się tylko wczytać.

Praca nad nim była przyjemnością. Korekta koszmarem, ale daliśmy radę. Sprawdziłam skrzynkę – w ciągu dwóch miesięcy wysłałam 876 maili do recenzentów, tłumaczy, korektorów, autorów tekstów i ludzi Brave. Mnisi z Indii odpowiadali szybciej i konkretniej niż niejeden z nich. Łapałam Annę na Kubie, Grześka w Indiach, Ewana w Londynie, prof. Strumpfa w Dar es Salaam, Dorotę w Warszawie sama krążąc między Olsztynem, Wrocławiem i... Turynem. Wielu z tych, którzy pracowali ze mną nigdy nie widziałam na oczy! Planowałam wspólne spotkanie za pomyślność katalogu, ale jak dowiedziałam się, że jesteście z tak różnych stron, pozostało mi wierzyć, że wpadniecie na Brave.

Nie było łatwo zebrać te wszystkie informacje: na zdjęcia z Algierii czekaliśmy całą wieczność, źródła o plemieniu Zenete, które przez chwilę nie były Zenete, przyjechały z Anglii, tekst z Irkucka dostaliśmy, ale po rosyjsku, wieści o La Kaicie szukałam z laptopem uniesionym nad głową by złapać sieć... itd. Ale jest. I jest obszerny i bardzo zróżnicowany. Oby ciągle się rozwijał, do środka, inside... Mam nadzieję, że choć trochę wprowadzi w kontekst tego, co zobaczymy na Brave. Czytajcie, a później oglądajcie i słuchajcie.



Beti i Dorot – świetne recenzje, Aga – zawsze byłaś, Asia – pozdrowienia dla szkraba, Olga, Agnieszka, Gosia, Ada, Marylka – dzięki za tłumaczenia, Miron – perfect translation, Anna P – shouldn't have worried about the pics, Ewan – thanks for being so precise, Weronika, Marta, Marek, Nastka – wsparcie z biura zawsze na posterunku, prof. Kosiński – przepraszam jeszcze raz za zamieszanie, Peter – thanks for watching Southpark when I was correcting the catalogue and for spelling words, Marcin i Szymon – wielkie dzięki za wyrozumiałość i za to jak katalog wygląda!!! Słowem – świetny zespół:)

niedziela, 21 czerwca 2009

Marzenia miss

Widzieliście "Małą Miss"? Według mnie niegłupi, momentami tragiczny i jednocześnie radosny film. Mała Olive chce wziąć udział w konkursie piękności więc cała rodzina – zaprzeczanie american dream – postanawia ją wesprzeć i zawieźć do oddalonej o 800 mil Kalifornii. Od początku wiemy, że ten cały konkurs to nie najlepszy pomysł, a mała bez makijażu, solarium i lakieru do włosów nie ma szans. Na szczęście w porę to zrozumie, podobnie jak cała rodzina, która dzięki temu ekstremalnemu doświadczeniu, będzie dla siebie znośniejsza. I jest dobrze.

Ale po obejrzeniu dokumentu „Konkurs” Macieja Adamka nie jest mi wcale dobrze, bo tam małe dziewczynki traktują konkurs Mini Miss Polskie zupełnie poważnie, a rodzice je dopingują. Przy okazji te sześcio-, siedmiolatki mówią o swoich największych marzeniach: bycia piosenkarką, aktorką albo emerytką, bo wtedy pieniądze dostaje się za nic. Jak miałam kilka lat i oglądałam w telewizji coś wyjątkowo zawstydzającego to zakrywałam oczy i podglądałam między palcami. Teraz też się na tym złapałam. Dobrze jednak, że pan Adamek miał w sobie tyle cierpliwości i ciekawości by do końca mieć włączoną kamerę. Bo dzieją się przed nią rzeczy niebywałe.



Rozmowa z Panem Adamkiem miała znaleźć się w katalog BF, niestety z kilku powodów tak się nie stało, ale zamieszczam ją tutaj:

Dlaczego zainteresował Pana konkurs Mini Miss Polski?
Chciałem zobaczyć jak to wygląda w Polsce. Czy polski konkurs różni się jakoś od konkursów organizowanych w USA i jakie są motywacje kandydatek.
W jaki sposób zdobywał Pan zaufanie małych bohaterek? Wpuszczają pana przecież do swoich pokoików, tańczą przed kamerą, mówią o marzeniach.
Nie starałem się jakoś specjalnie, po prostu słuchałem cierpliwie co mają do powiedzenia i starałem się je zrozumieć i polubić.
Czy śledził Pan losy którejkolwiek ze swoich bohaterek?
Przez dwa trzy lata po zrobieniu filmu tak, ale później kontakt się urwał. Teraz już nie wiem, co się z nimi dzieje, a to mogłoby być ciekawe.
Jaką rolę odgrywali rodzice dziewczynek podczas kręcenia filmów? Jaki był ich stosunek do wypowiedzi córek?
Przyjąłem zasadę, że rodzice nie uczestniczą w nagrywaniu rozmów i scen z dziećmi.
Oni zresztą nawet nie wyrażali takich chęci. Ale próby oddziaływania na dzieci były. Np. za pierwszym razem dziecko na pytanie „Dlaczego bierze udział w konkursie ?” mówiło, że dla sławy, a za drugim razem, że to taka zabawa. Gdy prosiłem, żeby powiedziało to co naprawdę myśli, to znowu mówiło, że dla sławy. Łatwo było się zorientować, że w międzyczasie rozmawiało z rodzicami, którzy podpowiadali dziecku bardziej dyplomatyczną odpowiedź.
Po obejrzeniu filmu rodzice nie zgłaszali żadnych zastrzeżeń. Raczej pytali dlaczego tak krótko i czy będzie dalsza część.
Skąd sześcio- czy jedenastolatka wie, czego chce w życiu?
To zaskakujące, ale często wie. Najmłodsza z bohaterek miała bardzo sprecyzowane poglądy, z których podśmiewali się nawet rodzice. Ona jednak stanowczo przy nich obstawała.
Na pewno były zaczerpnięte z różnych źródeł, ale ona stworzyła z nich spójną koncepcję swojego przyszłego życia królewny, która będzie mieszkać w hotelu i mieć sługę. W jej wizerunku wszystko układało się w bardzo spójną całość.
Można powiedzieć, że ogromny wpływ na dzieci mają media… A jaką rolę odgrywają rodzice?
Oczywiście rodzice są bardzo ważni, pewnie najważniejsi, ale obecnie dziecko kształtują na równi z telewizorem i komputerem, czasami może nawet mniej. W filmie nie podążałem tropem rodziców, starałem się przyjrzeć przede wszystkim dzieciom, a widzom pozwolić wysnuć z tego własne wnioski. Rodzice mnie nie interesowali.
Czy według Pana, można uchronić dzieci przed modą na piękno, sukces i karierę? Zakaz oglądania telewizora to chyba nie najlepsze wyjście…
Pewnie trochę można, i tu bym widział właśnie rolę rodziców. Dzieci są bardzo bystrymi obserwatorami i stosunek rodziców do sukcesu czy kariery na pewno będzie miał dla nich największe znaczenie. Jeśli dla rodziców najważniejsze jest zarabianie pieniędzy czy robienie kariery to na pewno będzie to miała wpływ na dziecko.... A zmniejszenie roli telewizora w życiu dziecka to z pewnością dobre rozwiązanie.
Dlaczego kult piękna, kult ciała nie przemija?
Nie wiem. Widocznie człowiek lubi oglądać piękne ciała . Trzeba tylko zauważyć, że te kanony piękna się zmieniają. Kiedyś np. była moda na Panie o obfitych kształtach ( znamy je np. z obrazów Rubensa), teraz jest moda na szczupłe.
Dużym problemem jest natomiast dążenie do obowiązującego kanonu piękna za wszelką cenę. Mam tu na myśli np. głodzenie się dziewczyn albo operacje plastyczne (np. przypadek Michaela Jacksona). Ale za tym stoją z reguły poważne problemy psychiczne związane z rodziną, wychowaniem, samoakceptacją , które wyrażają się akurat w ten sposób. Jest to problem bardziej złożony.
Czy ten kult można nazwać religią naszych czasów?
Myślę, że religią naszych czasów jest sława. A piękno może być jednym ze środków do jej zdobycia. Czy Mick Jagger nie jest w oczach fanów kimś w rodzaju Boga ? A piękny to on już chyba raczej nie jest?

piątek, 19 czerwca 2009

Szaman fotografii

Przyleciały.
Nie wiem jak Ula i Marek, którzy uprawiają wschodnią sztukę mailingu, ale ja nie bardzo wierzyłam, że kiedyś je zobaczę. Ale są. Bardzo piękne kadry, do tego świetnie skopiowane. Na 14 fotografiach, które rozpakowaliśmy w środę, z wyczuciem naświetlono równocześnie pradawne rytuały i dzisiejsze, bliskie ludziom intencje. Naświetlono na kliszy – dodam.

Fotografie Kim Soo-nama (zm. w 2006 r.), które w trakcie Brave zobaczyć można w Galerii Design pokazują zaledwie wycinek pracy tego artysty, który przed ponad 30 lat dokumentował szamańskie rytuały w Azji Wschodniej, głównie w Korei (znane pod nazwą kut). Kiedy w 1971 koreański rząd zainicjował ruch New Village, mający na celu szybką modernizację wsi, wszelkie zjawiska kojarzące się z zabobonami i uwstecznieniem znalazły się na celowniku władz. - Ich hasłem było „pozbyć się strzech i poszerzyć drogi” - wspomina Kin Soo-nam w jednym z wywiadów. - Wielu fotografów zaczęło wówczas dokumentować scenki z życia wieśniaków, bo obawiali się, że nowa kampania wymaże je z krajobrazu. Ale mnie interesowali bardziej ludzie niż więc zacząłem fotografować szamanów. Jak dodaje - kut jest dla niego oknem, przez które spogląda na życie. - Poprzez świętowanie i wiarę ujawnia on ludzkie doświadczenia.



Dorobek Kima jest ogromny, a jego spadkobiercy dzielą się nim bardzo ostrożnie. Nie dość wspomnieć, że dopiero w zeszłym roku obdarzyli słynną bibliotekę nowojorskiego International Center of Photography, jako jedyną w USA, albumem jego prac.

Inside, czyli...

Poprzedni wpis był testowy, ten powinien już coś obiecać. Będzie dość regularnie i z innej strony bo ze środka. Będzie o odważnych ludziach, tych, którzy przyjadą i tych stąd. O spotkaniu z „innym” i tym, któremu „inny” dziękuje za deszcz. No nic. Spróbuję wniknąć w Brave.

środa, 17 czerwca 2009

Chodź, zobacz mandalę...

Kilka lat temu byłam w Dharamsali w północnych Indiach. Zobaczyć Dalajlamę. Zanim mi się to udało spędziłam parę dni na wałęsaniu się po mieście, w tamtym czasie, pełnym turystów. W jednej z przyklasztornych świątyń było zupełnie pusto i cicho. Nie miałam pojęcia jak się tam zachować, starałam się więc chodzić na palcach i nikomu nie zawadzać. Ten ośmiolatek w mnisich szatach podszedł do mnie i wskazał ręką na schody prowadzące do góry. „Come, come”. Idę więc za nim i zastanawiam się, ile i za co będę musiała zapłacić albo jakiego rodzaju pamiątkę zechce mi wcisnąć. Weszliśmy do niewielkiej sali gdzie mnisi usypywali właśnie mandalę. Stanęłam na progu nie wiedząc czy się wycofać czy wtargnąć w środek ceremonii. Chłopak ciągnie mnie za rękaw więc podchodzę bliżej. Nie wierzę, że chcą podzielić się ze mną tak ważną chwilą. Mały pokazuje palcem na mój aparat. Mogę zrobić zdjęcia? Tym mnichom, mandali, w tej świątyni? „Yes, yes”, machają głowami. Przecież każdy, kto uczestniczy w sypaniu mandali, kto chociażby ją obserwuje, kto podzieli się nią w jakikolwiek sposób, uczestniczy w medytacji... Ale wtedy tego nie wiedziałam. Oni natomiast nie wiedzieli skąd przychodzę i w co wierzę, ale podzielili się czymś tak pięknym. I zaufali mi.

„Wszystkie modlitwy świata” już za niecałe 3 tygodnie. Będą sufickie śpiewy, koreański szamanizm, keralski taniec bóstwa, obłaskawiacze duchów z Tanzanii. Wszyscy tu, we Wrocławiu, z ta samą, co mnisi z Dharamsali, ufnością. Dariusz Kosiński w świetnym tekście do katalogu Brave Festival napisał: „Czy rzeczywiście jest możliwe doświadczanie modlitwy na poziomie niejako pozawyznaniowym, które zarazem nie byłoby letnią turystyką kulturową albo egzotyczną mieszanką multi-kulti? Czy możliwe jest zaangażowanie w takie zagadnienia jak modlitwa, rytuał czy liturgia bez wystawiania się na ryzyko oskarżeń o prozelityzm albo o bałwochwalstwo?” Kto to może wiedzieć?

Jak wynika z raportu z ostatniego zebrania: są pieniądze na obiady dla dzieci z Ruandy, Nepalu i Ugandy, wizy w toku, Szczypta Smaku zorganizuje stanowiska fair trade, gość z UNESCO przyjeżdża 10 lipca, ulotki w tym tygodniu, Karolina będzie pisać blog o festiwalu... Nie znamy odpowiedzi na najtrudniejsze pytania, ale ryzykujemy ten „paradoksalny i dziwaczny festiwal modlitw” (znów Dariusz Kosiński).